To nie była burza..

burza - krajobraz

To nie była burza, to była nawałnica. Nawałnica, która przeszła przez moje życie zostawiając dymiące zgliszcza i ruiny..

Nie wiem kiedy się zaczęła, nie wiem, czy już się skończyła..

Pewnego "pięknego" dnia obudziłam się i poczułam, że nie mam siły, ani motywacji, żeby wstać z łóżka. Wcześniej owszem, było mi smutno, byłam przygnębiona. Ale tak na prawdę nic wielkiego się nie działo - ot, zły nastrój. Ale tamtego dnia, coś się zmieniło. Przestały mnie interesować studia - moja wymarzona Informatyka, przestali mnie obchodzić znajomi, przestał cieszyć wiatr i zielona trawa. Chciałam spać, chciałam zniknąć, chciałam nie być.

Przez pewien czas zmuszałam się jeszcze do tego, żeby rano wstać i wyjść z domu, żeby iść na zajęcia, żeby iść do pracy, której nie znosiłam. Jedyne, do czego się nie musiałam zmuszać, to treningi. Zawzięcie, co wieczór stawiałam się w klubie, 2 godziny wytchnienia, 2 godziny, można powiedzieć szczęścia.. później, po treningu, znowu zamykałam się w swojej szarej skorupie, znowu otaczałam się pancerzem, który nic nie przepuszczał do środka.

W końcu przestałam się zmuszać do wychodzenia z domu.. tylko treningi. W ten sposób zawaliłam studia, w ten sposób straciłam pracę, w ten sposób straciłam przyjaciół.

Oczywiście, jak już się z kimś spotkałam umiałam rewelacyjnie udawać, że jest ok.. żeby przypadkiem nie stać się dla kogoś ciężarem, żeby przypadkiem nie poprosić kogoś o pomoc. Rodziców też okłamywałam, że wszystko jest świetnie. Ale coraz rzadziej przyjeżdżałam do domu, coraz rzadziej dzwoniłam. Czemu? Bo praca, bo nauka, bo treningi, bo zmęczona - miałam mnóstwo wytłumaczeń. Oni wierzyli, albo chcieli wierzyć. Taki stan trwał rok, nie jadłam, nie wychodziłam na imprezy, nie spotykałam się ze znajomymi..

Dopiero na wiosnę 2008 roku ktoś namówił mnie na wizytę u lekarza. Tym ktosiem był mój chłopak. Nie było między nami dobrze, ale dzielnie trwał na posterunku nie pozwalając mi robić żadnych głupot. Poszłam do pani doktor, która stwierdziła chorobę afektywną jednobiegunową, popularnie nazywaną depresją..

Niestety ta Pani doktor miała dla mnie czas 2 razy w miesiącu po około 20 minut... porażka.

Ale wtedy już coś się zmieniło.. coś we mnie pękło. Chyba dotarło, co tak na prawdę się ze mną dzieje. Uświadomiłam sobie, że nie chcę tak dłużej żyć, nie chcę więcej być smutna, nie chcę się bać wszystkiego i wszystkich.. nie chcę się bać siebie.

droga I tak zaczyna się moja historia odbudowywania całego mojego świata po huraganie. Nie o depresji chcę tu pisać - bo tak na prawdę nie wiele pamiętam z tamtego czasu oprócz pustki i strachu - ale o odbudowywaniu życia po tym, jak sobie uświadomiłam, że jestem chora.. o mozolnym tworzeniu wszystkiego od początku. Choroba przetrąciła mój kręgosłup moralny, wypłukała wszelkie wartości, spaliła ideały. Runął cały mój wszechświat, nie wiedziałam, co mi się podoba, co lubię, kogo szanuję. Nie wiedziałam co to jest szacunek, nie wiedziałam, co oznacza miłość. Zaczęłam od nowa definiować te pojęcia.

Teraz znajduję się znowu na początku tej drogi.. A dlatego, że rozstałam się z tym człowiekiem, który był przy mnie w najcięższych czasach. Ale teraz już nie mogliśmy być razem, za bardzo się zmieniliśmy oboje. Dodatkowo właśnie szukam nowego mieszkania, gdyż moi współlokatorzy bardzo delikatnie dali mi do zrozumienia, że mają kogoś na moje miejsce i dobrze by było gdybym zwolniła pokoik, który zajmowaliśmy z J.

Więc zaczynam po raz kolejny wszystko od nowa. Od nowa buduję ideały, marzenia, wartości. Od nowa poznaję ludzi, szukam nowych autorytetów. Uczę się żyć na nowo..

Mrówka, gg: 7433848

« powrót